Rzuciła mi się ostatnio w oczy sesji modelki pt. „Into the wild” dla Vogue. Trudno powstrzymać grymas twarzy patrząc nie. Co prawda tytuł sesji wskazywałby zależność zekranizowanej prawdziwej historii- dwudziestolatka pragnącego wyzwolić swoje życie od świata konformizmu i dóbr materialnych. Ostatecznym celem postaci Aleksa jest Dzika Alaska, życie zgodne z naturą. W takim wypadku zdjęcia Anji Rubik być może osiągnęły swój cel, bo patrzy się na nie niemal tak ciężko, jak na ostatnie sceny życia Alexa, gdy umiera z wygłodzenia.
Abstrahując jednak od sesji i jej zamierzeń, najbardziej z zapamiętanych kwestii filmu, historii Alexandra nasuwają mi się zakreślone przez niego niedługo przed śmiercią zdania z książki „Doktor Żywago”: „Okazało się więc(…) że szczęście, którym się nie dzieli, nie jest szczęściem”.
W tej historii wzrusza mnie jakaś bezkompromisowość, wola. Pragnienia Alexa są godne podziwu, a jeszcze bardzie jego determinacja i konkretność. Niestety w miarę czytania/oglądania zaczynało mi czegoś w tej ucieczce bohatera brakować. Tym czymś jest ostatni element układanki, bo Alex w gruncie rzeczy ucieka przed ludźmi, przed światem. Nie było by w tym nic niepokojącego, bo faktycznie tęsknota za szczęściem- zawsze jest również tęsknotą za czymś pierwotnym, konfrontacją z siłami natury. Jednak nie ma on szansy doświadczyć odkrytego nagle zrozumienia kolejnej prawdy. O tym, że surowe wędrówki w głąb puszczy, są po to by odnajdując siebie samego, móc wrócić tak ubogaconym do człowieka, do ludzi i jakiej by nie było rzeczywistości. Bo w ostatecznym rozrachunku traci ona sens, jeśli przeżywa się ją w samotności. Na samym końcu tej opowieści czułam w sobie głos. Najważniejsza jest miłość. Najpiękniejsze scenerie przyrody i jej wartości( z których trzeba korzystać), żadne rzeczy, wszystko to przeciw czemu buntował się Christopher McCandless, nie może stać wyżej od człowieka.