Leopold Staff – Kowal
Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych,
Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą,
Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych
I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.
Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,
Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.
Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem,
Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:
W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!
Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym razem,
Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,
Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.
Nad wąwozem niewyłącznie wszechwładnych czarnych myśli patrzyłem czy ocalały szczątek nadziei tli się nadal.
Dziś stając raz kolejny nad mostem, z którego popatrzeć w dół ciągła się żywotna lawa różnorakich strapień, pomyślałem, że ten ogień może być równie dobrze podpłomykiem i źródłem energii twórczej, ażeby brnąć na przód, traktując je jako życiowy potencjał.
Wybrzeże wyglądało tego dnia, jak gdyby nie znało zapachu lata. Krajobraz tak niedawno energetyczny dziś zdawał się być jeszcze uśpiony. Jeszcze przed paroma dniami ponętny, dawał teraz wyraz żarliwemu pragnieniu przeglądając się w kolorowych, zataczających się jakby wychodziły z pryzmatu promieniach. Pobłyskiwały wesoło nad zatoką mając u swoich stóp jej szafir.
Niedawne swawole przekomarzających się dorosłych i dzieci bladły w lekkiej zapowiadającej jesień mgle. Stonowana toń morska krztusiła się wypluwając z każdym dniem coraz silniejsze kłęby spienionych fal. Wiatr z parnego i rozleniwionego stawał się bardziej natarczywy i przenikający. Stawiał niby wyzwanie czy człowiek nim targany i oszołomiony wytrwa stojąc wsparty o skalną wnękę i wpatrując się w zachodzące nad wydmami słońce.
etiudavoyager