TRANSFORMACJA W WOJOWNIKA

W naszym życiu przechodzimy ileś transformacji. I to dobrze, bo bez kwiecistości, bez tego stalibyśmy się pomnikami, którym nic i nikt nie jest już potrzebny.

Jeszcze jako nastoletnia dziewczynka przeczuwałam, że rozwój jest PROCESEM. Trzymam kciuki za tych, którzy już patrzą z powątpiewaniem na to „majestatyczne” słówko. Pamiętam, że mój nastoletni odbiór rzeczywistości, zaplątany był w chęć <natychmiastowości>. Wiedziałam, że nie wszystko w życiu da się za pstryknięciem palca zrobić czy „naprawić”. Mimo wszystko podświadomie sabotowałam wciąż siebie, pragnąc by za sprawą czarodziejskiej różdżki moje problemy zniknęły na „ już” a pragnienia zostały spełnione „teraz”. Lecz problemy mało tego, że nie znikały, to z czasem stawały się bardziej dokuczliwe i coraz to zawikłane, a marzenia nawet te bardziej zauważone, nie dotykane działaniem coraz bardziej ciążyły.

Jako nastolatka nie rozumiałam głównie tego, że rozwój osobowości, który przebiega na różnych płaszczyznach nie skupiając całej energii na jednym jej wycinku- zależy od doceniania każdej z nich i doceniania czasu. Czasu jako źródła umożliwiającego zaspokojenie pragnienia sensu, trwałości, systematyczności, które prowadzą do poczucia spełnienia, odczuwania szczęścia, bo poznało się prawdziwy smak każdej chwili.

Myślę, że popełniamy w swoim życiu niebagatelny paradoks. Do tej pory trudno mi wyjaśnić, że również jako nastolatka miałam silne poczucie mijających chwil, czasu. Niepokoiło mnie to, w jakiś sposób wiązało serce. Żeby nie popaść w zbytnią egzaltację. Dlaczego paradoks?

Bo mamy to okropne uczucie, że coś nam wciąż ucieka, mniej lub bardziej czujemy, że te chwile jakie by nie były pędzą nieubłagalnie. I czasami dajemy się oszukać tezie, zawierającej jako główną składową lęk, że coś co jest odległe, w tym nasze najprawdziwsze cele, są ZBYT, ZA BARDZO, DALEKO. Dalej: potrzebują CZASU, wymagają powtórzeń, rytuałów, nawyków, systematyczności, a my przecież nie mamy już siły i CZASU. Jakby przez jego wąską ściankę wdzierały się wodospady minut, dni, tygodni, lat…nad którymi z jego biegiem mamy coraz mniejszą kontrolę. Im bardziej jednak kurczymy się w lęku zabezpieczając na swoje własne sposoby tym bardziej ściany napierają, a woda nas przykrywa. Nie widzimy jej blasku, przegapiamy łagodne falowanie…

4-610x611Poza tym każdy kto doświadczył jakiegokolwiek rodzaju pozytywnej regularności, dążenia do czegoś, wie już, że ona nie jest stratą ale ZYSKIEM. Mówię pozytywnej, bo nie każda aktywność wnosi coś dobrego, (choć nawet te fatalne decyzje, potrafią nas czegoś nauczyć, JEŚLI potraktujemy je jako naukę a nie wyłącznie porażkę). Zyskiem wypełnionych sekund, godzin, tygodni, miesięcy itd. Jest czymś konkretnym, wartościowym o doświadczanie rzeczywistych momentów, a nie tych imaginowanych lęków naszej wyobraźni. I ZAWSZE daje satysfakcję, motywuje, wytrąca nas z marazmu i niepokojów.

Tym, o czym udaje się nam zapominać najczęściej jest wspomniana wielobarwność osobowości, <całych> nas. Skupiamy się albo na myśleniu insynuując warianty zysków i porażek w wyobraźni, albo tak bardzo na działaniu, że odsuwając emocje i uczucia na bok. Przynajmniej na jakąś chwilę, zanim nie dokończymy danego zadania. I tak w kółko. Ponadto zwykle koncentrujemy się na jakimś wycinku naszej konstrukcji. Pracujemy nad fizycznością, ale zapominamy o psychice, pracujemy nad psychiką, czy wykształceniem ale nie mamy kontaktu ze stroną duchową. Albo nad duchowością, odkładając pozostałe. Na konsekwencje jednych i drugich nie trzeba zwykle długo czekać.

Fantastycznie byłoby być z tym wszystkim gdzieś tak pomiędzy i synchronizować wszystkie sfery. Ale z jakiegoś powodu wolimy albo popadać w coraz deprymujące stany, trudne emocje, które przydają się przy pisaniu tekstów, albo wczuwaniu w rockowe ballady, lecz życia co najmniej nie ułatwiają a wręcz potrafią skomplikować. Z drugiej  strony na piedestał wynosimy takie działania, które z czasem przeradzają się w dziką, nieokrzesaną orkę, codzienną walkę o przetrwanie, a refleksja nad życiem, uczuciami, normalna rozmowa, gdzie grają wszystkie struny, różne instrumenty, nie tylko jest niemożliwa ale jest absolutnym zagrożeniem. Sfatygowany żywot każe raczej unikać sytuacji, gdzie te drugie czasami byłyby nie tylko zdrowe, ale oczekiwane i wyczekiwane. Koniecznie potrzebne.

Bez względu na to ile macie lat, jednym z najważniejszych osiągnięć jest według mnie danie zrozumienia że życie nie jest jednostronicową opowiastką składającą się z jednej a nawet dwóch systematycznie powtarzających się melodii. Zresztą o tym wiecie. Ale nie każdy ma praktyczną świadomość i tego, że nie jest zaprogramowany pod jeden jakiś cudaczny schemat, wzór. Obawiam się, że jak to w życiu najczęściej, można by wyróżnić dwie skrajności. Jedna polegałaby na usilnym odróżnieniu się od tłumu, a druga na całkowitym zlaniu się w jedną taką samą masę, w której nie ma już miejsca dla własnego zdania, nadawania swoich znaczeń dla sytuacji, obrazów itd. Rzeczywistość pokazuje, że wbrew oczywistości tych stwierdzeń- nic w nich oczywistego. Proste przykłady wychodziłyby ze świata mody czy trendów, nowinek technologicznych, gdzie nie generalizując- lecz tendencyjnie podporządkowujemy się pewnym standardom. Chcemy się odróżniać, być oryginalnymi, a jednak każde odchylenie od pewnego „racjonalnego” w naszym mniemaniu wzorca spotyka się z oburzeniem i kąśliwością, najmniej niesmakiem, najgorzej pogardą. Tyczy się to przeróżnych przekonań, przyjętych zasad czy wartości w  świecie kultury, rozrywki, polityki, religii, nauki…

O co tu właściwie chodzi?

Na pewno nie chodzi o nieposiadanie żadnych granic. One są konieczne, kropka. O tym kiedy indziej. Inna sprawa, że nie potrafimy w dzisiejszych czasach odróżniać co faktycznie jest ważne, co zasługuje na uwagę. Nie potrafimy nadawać właściwych znaczeń. Przyjmujemy coś automatycznie, bez zastanowienia, albo przeciwnie- odrzucamy bez zastanowienia, bojąc się zdemaskowania niewiedzy albo dotknięcia czułego ogniwa. Wtedy nie lubimy wertować, wnikać, odbijamy piłeczki nawet nie próbując znaleźć argumentacji. Racjonalizujemy, żeby ulżyć swoim ambicjom. Nie potrafimy słuchać i dawać zrozumienia. Wszyscy niemal chcemy być rozumiani w swoich problemach, trudnych okolicznościach. Chcemy być tolerancyjni. Nie chcemy sami być osądzani. Mamy swoje powody. Mamy prawo.

Tylko że…

Kiedy byłam nastoletnią dziewczynką, rzeczy wydawały mi się( co pewnie prawie żadnego dorosłego nie zaskoczy) DOŚĆ klarowne. Wszystko było jasne. No w każdym razie w większości najbardziej interesujących mnie ówcześnie kwestii miałam czarno na białym wyrobione zdanie.

Jest chwalebnym mieć swoje przekonania, i na pewno niektóre hierarchizują nasze cele życiowe. Potrafią również chronić przed złymi decyzjami. Są też jednak takie, które przeciwnie- swoim charakterem, mogą zrujnować to co dobre w naszym życiu. Tyczy się to sytuacji, w których nasze sztywności blokują przed życiowymi możliwościami, tłumią emocje, które dobrze wykorzystane napędzają działania, sprawiają, że potrafimy zaryzykować, by czasem przegrać, ale i wygrać. ” Postradałeś zmysły?”, „To nierealne”,” Nie masz co robić, tylko głupoty wymyślać?”,” Nikomu się to nie udało!”, „Są lepsi od Ciebie” itp. Są też takie nasze wzorce, paradygmaty, które mogą wręcz uniemożliwiać współżycie z ludźmi o innych priorytetach, wartościach, przekonaniach. Zresztą ze względu na wybiórczość naszych relacji, tworzenie swoich własnych przyjaznych środowisk nie jest to zbyt widoczne w codzienności. Staje się takie przy wymianie poglądów z postronnymi, etykietyzowaniu, używaniu obraźliwych słów by umniejszyć kogoś wartość. Oczywiście staje się to ewidentne z osobami, które będąc jednocześnie świadomymi i otwartymi potrafią dostrzec zgrzyt fantazji i rzeczywistości. Ta druga radosnym klaśnięciem przypomina, że potrafi być szersza o jeden punkt widzenia, bardziej kreatywna, ale i prostolinijna, bez cech pomieszania z poplątaniem, choć widząca więcej i bardziej wyrozumialej, niż jej koleżanka fantazja- która tylko w urojeniach wydaje się atrakcyjna.

Ważne jest w życiu nauczenie się bycia w zgodzie ze samym sobą. W praktyce oznacza to głównie to, że jako świadomi siebie ludzie, pracujący nad sobą- staramy się by nasze myśli i działania szły ze sobą w parze. Nie były oderwane od rzeczywistości. Inaczej będzie to zawsze rodzajem hipokryzji wobec samego siebie. I co gorzej ludzi, z którymi mamy do czynienia. Jest to wyzwaniem w pełni znaczenia tego słowa, bo każdego dnia podejmujemy co najmniej parę różnych decyzji.

Pamiętajmy jednak by nasze wybory, zapatrzenia zharmonizowane z działaniem- nie przysłoniły wizji i decyzji drugiego człowieka. By na pierwszym miejscu była zawsze miłość. Która zbliża, rozmawia, towarzyszy, wspiera. Nigdy nie oskarża i nie osądza, ale też nie szuka wymówek i nie oczekuje aplauzu tam, gdzie rzeczy rozmijają się z prawdą. – etiudavoyager

968 Total Views 1 Views Today
comments

Będzie mi miło, jeśli po przeczytaniu postu zostawisz po sobie jakąś iskrę tego co tu znalazłeś. Blog jest przyjaznym azylem, dlatego każdy wulgarny komentarz zostanie skasowany, podobnie jak wszelkie złośliwości.