Bywają takie rzeczy w naszym życiu, których wały obronne są tak urosłe, że twierdza do samego końca może być nie do zdobycia. Podobnie jak w przypadku nigdy nie zdobytej twierdzy Carcassonne. Przybiera ona różną postać. O jej mury rozbijają się czasem nasze pierwszorzędne cele. W jej fosie topi się nasza nadzieja z nimi związana. Surowa forteca rujnuje nasz zapał, uśmiercając coś co czyniło nas wybrańcami fortuny. Stajemy się tylko najemnikami.
To nie tchnienie pesymizmu, choć przypuszczam, że i tak dla niektórych Was będzie to jak złożenie broni. Bo tu jest pies pogrzebany. Nasza egzystencja bardzo często jest kropla w krople podobna do jakiejś batalii wojennej. Zupełnie tak, jak gdybyśmy non stop i we wszystkie strony musieli wymachiwać mieczem. Z czasem również nasze uzbrojenie jest niezgorsze od niejednego odpicowanego komandosa. Ubrani od stóp do głów, w każdym zakamarku chowamy jakąś broń. Pierwszy raz zrozumiałam to uświadomiwszy sobie jak często w swoim własnym języku używam słowa „walczyć”. Na pytanie „Jak się masz?”- odpowiada się wtedy: „Walczymy”. – „Co porabiasz?”- „Walczę”. – Jak Ci się to udało ? – „Wywalczyłem sobie”. Kiedy ogarnia nas niepokój, albo chcąc się zmotywować mówimy „Trzeba walczyć”, „Walcz”! itd. Nie było by w zasadzie w tym nic złego, gdyby nie fakt, że na dłuższą metę, przyswoiwszy sobie taką koncepcję życia jako walki, zaczynamy mieć z tym życiem pewien problem.
fot. Irving LubisCzujemy się rozdrażnieni, sfrustrowani, na każdym kroku doszukujemy spisków dziejów, domniemywamy oszustwa tego i tamtego, nasza ostrożność w zwykłym nawet zainteresowaniu kogoś każe widzieć dziwactwo, a ufność drugiego postrzegamy jako naiwność. Rywalizujemy ze sobą tak, jakby od wyniku <pojedynku!> zależało nasze życie. Jesteśmy chodzącymi bombami, których zegary tykają czekając eksplozji. Nie daj Bóg, niech się w tym momencie ktoś napatoczy! Po jakimś czasie nasze życie faktycznie zaczyna wyglądać jak istne pobojowisko. Patrząc na zgliszcza tych wojen jesteśmy z każdym momentem coraz bardziej zmęczeni, wyzuci z nadziei, rozdarci, oszukani i wynędzniali. Stajemy się marionetkami własnej nerwicy, zazdrośnie patrząc na uśmiechniętych ludzi wokół nas. I nadal podejrzewamy ich o złe zamiary.
Czy ktokolwiek świadomie chce zostać ofiarą stworzonego przez siebie koszmaru, w którym w powietrzu unosi się zapach prochu wystrzeliwanych pocisków?
Carcassonne natomiast jest zarazem zgrozą dla naszych snów jak ich błogosławieństwem. Życie nie jest i nigdy nie będzie pasmem nieustannego szczęścia, ani też nieszczęścia na które chronicznie mamy chorować. Szybsze pogodzenie się z tym, że nie wszystko i nie zawsze musi nam wychodzić uchroni nas przed wszechobecną histerią, i będzie stało na straży naszej pokory. Nie chodzi o bierną rezygnację, chodzi o życiodajne „puszczenie” niektórych rzeczy, które z jakiś powodów nie wyszły. A zdarza się że staje się to zapalnikiem nowej rzeczywistości, nagłych możliwości sprzężonych z tymi, które nie doszły do skutku.
Nie musimy wciąż i na zmianę walczyć raz to w ofensywie raz defensywie. Prawdziwy wojownik jest nim tylko wtedy kiedy zachodzi najwyższa potrzeba. Jest kimś więcej. Nie zapomina kim, zna swoją godność i wie o co tak naprawdę walczy. A walczy o świętości swojego życia. Jeśli wybiera walkę, to jego bronią jest dobro. Nie dawajmy uzasadnienia dla takich swoich poczynań, które są zaprzeczeniem naszego człowieczeństwa. Nie odtwarzajmy tych samych niszczących zachowań, nic nie wnoszących w jedyne życie, jakie mamy. Wychodźmy na przeciw sobie nawzajem. Tak sobie jak i Wam życzę również puścić parę z tych „najważniejszych” obiektów i projektów – bo czasami marzenia, życie realizuje się ponad tym co uważamy za jedną najsłuszniejszą drogę!
fot. Laura M Giurge