Ciemny, ponury dzień. Wszędzie wpycha się wilgoć, od której człowiekowi zimno. Drzewa prawie nie przypominają tych sprzed paru jeszcze dni. Liście konsekwentnie rozkładają się i butwieją wznosząc kwaśno cierpki zapach.
Z otępienia budzi tylko warkot silników pojazdów, które nie zrażając się aurą przeciskają frontem ku swoim celom. Wydaje się to wszystko surrealistyczne, życie na chwilę przystanęło. Muzyka z odtwarzacza akceptując ten stan rzeczy rytmicznie przyklaskuje odrywającym się od gałęzi rudawym pikom i dzwonkom. Idę wyłączyć burzącą się wodę. Tylko kawa jest wstanie dodać mi dzisiaj względnej otuchy. Jej kotłowanie się działa krzepiąco.
Mam nadzieję, że za kilka dni uda mi się cofnąć niby w czasie, tam gdzie jesień jeszcze jest bardziej Złota niż brunatna.
Odnoszę wrażenie, że nie tylko ja snuję podobne plany. Wczoraj np. szef nagle uruchomiwszy wehikuł wyobraźni przeniósł się do Los Angeles. Zdecydowanie mnie to nie zmartwiło…
Nie żeby miało to komukolwiek wejść w nawyk, ale dzisiaj mam ochotę na smaczne rozmarzenie, taką np. czekoladkę z orzechami… A co.
Osładzam sobie więc dziś wieczór snuciem, nie! planowaniem w myśli moi Los Amigos! – jednej z podróż życia.
Ps. A Wy, jakie macie sposoby na takie mgliste, przygasłe dni?