Znacie to uczucie kiedy mija weekend, urlop, a tu zamiast ocknąć się rankiem rześkim i pełnym sił, wstaje się z wrażeniem, jakby właśnie Ziemia swoim okrągłym zadkiem usiadła na głowie?
Tak bardzo czekamy kolejnego weekendu, czekamy na urlopy, uroczystości, nawet chorobowe mamy zwyczaj utożsamiać z rodzajem święta.
Również po powrocie do domu z pracy, rytualnie zaparzam kawę, by przez kolejnych parę momentów celebrować jej mocny smak, wdychać intensywny aromat, rozkoszować się tym soczystym reżimem chwili, ciepłem wieczornego światła. Jest w tym jakiś mistycyzm. Uśmiechacie się może kpiąco, ale czy nie o to właśnie chodzi w życiu? Sądzę, że gdybyśmy mniej wybiórczo traktowali te nasze różne „momenty”, jak np. to delektowanie się łykiem kawy- potrafili w naszej codzienności wyciskać z każdej chwili jej esencję, bylibyśmy dużo bardziej szczęśliwi, ale i o wiele bardziej odprężeni.
Nasz problem najczęściej stanowi tak duże wpompowanie różnorodnych bodźców, że zmysły zmuszone do obrony przed nimi- przytłumiają nas, a my przyzwyczajamy się do tego wycofując z obecnej chwili- z życia. Gdy zatem nadchodzi czas rekreacji, mimo chęci, nie potrafimy odpocząć, bo nie umiemy żyć tą jedną chwilą. Dopiero po jakimś czasie „łapiemy” dochodzący do nas zapach lasu, wyostrzają się na powrót nasze wyczucia. Nie da się uniknąć oczywiście żyjąc pośród bodźców tego wyciszenia na nie właśnie. Gdyby nie obrona w postaci zmniejszenia ich dopływu do świadomości, możliwe że byśmy zwariowali.
Przeżywanie jednak tych ulotnych momentów świadomie pozwoli nam zarówno nie eksterminować siebie poza swoje życie, jak częściej czuć świeży ich powiew i dłużej doświadczać wytchnienia jakie przynoszą. – etiudavoyager